Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy mieszkasz gdzie w sąsiedztwie? — spytał.
— Tak.
— Jakżeś się tu dostał?
— Pani Chewiszem sama po mnie posłała.
— Tak... Niech ci się powodzi. Jestem człowiekiem doświadczonym i dobrze znam malców. To zły naród, bracie! Uważaj zatem i niech ci się powodzi! — rzekł, grożąc mi wskazującym palcem i chmurząc brwi.
Po tych słowach puścił mój podbródek i poszedł w dół po schodach, z czego byłem bardzo rad, gdyż ręce jego miały silny zapach mydła. Zrazu przemknęła mi myśl, że to był doktór, ale potem zastanowiłem się, że nie może być doktorem, bo jak na doktora miał niedość spokojne i ustalone ruchy. Brakło i czasu na dalszą rozwagę, bośmy prędko przyszli do pokoju pani Chewiszem, gdzie wszystko było takie same, jak za pierwszym razem. Estella pozostawiła mię u drzwi i stałem tam, póki pani Chewiszem mnie nie spostrzegła.
— Tak! — rzekła. — Dni zlały się z wiecznością, czy nie?
— Tak pani! Dziś...
— Nie, nie, nie! — zawołała, niecierpliwie poruszając palcami. — Nie chcę wiedzieć. Przygotowałeś jaką zabawę?
— Myślę, że nie, pani! — odpowiedziałem z pewnem zmieszaniem.