Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Odpowiedzi moje były tak nieprawdopodobne, że posypały się na mnie kopnięcia i szturchańce w kark, plecy; koniec końców w najbardziej obcesowy sposób uderzyła mię głową o ścianę. Myślałem, że jeżeli opiszę panią Chewiszem tak, jak widziałem, nikt nie da mi wiary. Czułem, że niktby pani Chewiszem nie zrozumiał, bo i dla mnie samego była niepojętą. Byłoby z mej strony niepięknie i niehonorowo opowiadać o niej i o Estelli i zdawać je na sąd pani Józefowej, odpowiadałem tedy krótko i za to znowu uderzano mię głową o ścianę.
Największe jednak męki czekały mię od chwili, gdy na herbatę przyjechał na swym wózku stary, nieznośny Pembelczuk, dręczony chęcią wybadania, com widział i słyszał. Widok tego kata z rybiemi oczami, otwartemi ustami i włosami piaskowego koloru, sterczącemi do góry i wspomnienia jego arytmetycznych wykładów skłoniły mię do tem upartszego milczenia.
— No, malcze — zaczął wuj Pembelczuk. — Jak spędziłeś czas w mieście?
— Bardzo dobrze, panie!
— Bardzo dobrze?! — Bardzo dobrze, to nie odpowiedź. Co właściwie, mały, rozumiesz przez swoje „bardzo dobrze?“
Upomnienie, zwrócone w głowę, poruszyło wszystkie ośrodki mego mózgu, rządzące