Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uporem i postanowiłem nie ustępować przed niczem i obstawiać przy swojem do końca. Myślałem parę minut a potem odpowiedziałem, jakbym odkrył nikomu nie znaną prawdę:
— Bardzo dobrze, to znaczy według mnie, bardzo dobrze.
Siostra z żywym okrzykiem zniecierpliwienia już miała wpaść na mnie, — bronić nie miał mnie kto, bo Józef pracował w kuźni — gdy pan Pembelczuk zatrzymał ją słowami:
— Nie! Nie unoś się pani napróżno. Pozostaw mi tego chłopca! Pozostaw mi tego chłopca!
Mówiąc to, przyciągnął mię do siebie, jakby zamierzając strzydz mi włosy i rzekł:
— Po pierwsze (aby doprowadzić nasze myśli do ładu) czterdzieści trzy pensy?
Obliczywszy najpierw, jakieby były następstwa, gdybym odpowiedział „czterysta funtów“, doszedłem do przekonania, że nie byłyby zbyt przyjemne dla mnie, podałem więc przybliżoną sumę z pomyłką o ośm pensów. Pan Pembelczuk polecił mi powtórzyć tabliczkę mnożenia, zaczynając od „dwanaście pensów — trzy szylingi i cztery pensy“, a wreszcie zapytał z tryumfującym wyrazem:
— No! Czterdzieści trzy pensy?
Na co po dość długiem milczeniu odpowiedziałem:
— Nie wiem! — Wszystko to tak mię znu-