Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czegóż dotykam?
— Swego serca.
— Złamane.
Słowa te wypowiedziała uroczyście z błyszczącem spojrzeniem i bolesnym uśmiechem, jakby grając rolę teatralną. Potrzymawszy chwilę ręce na piersiach, powoli opuściła je, jakby ociężały jej nagle.
— Jestem znużoną — rzekła. — Chciałabym mieć jakąś rozrywkę... Zerwałam już raz na zawsze ze wszystkimi mężczyznami i kobietami. No, baw się!...
Czytelnik, jak sądzę, zgodzi się ze mną, że w danych okolicznościach trudno było wymyśleć coś bardziej niemożliwego dla biednego chłopca, jak wskazana przez tę damę rozrywka.
— Niekiedy pojawiają się u mnie dzikie zachcianki — mówiła. — Ot i teraz przyszło mi do głowy takie dzikie pragnienie... chcę widzieć jakąkolwiek zabawę... No baw się, baw, baw!... — dodała, niecierpliwie poruszając palcami prawej ręki.
Z obawy przed siostrą chciałem przebiedz dookoła sali, naśladując ruch biedki pana Pembelczuka, ale poczułem, że jestem tak mało usposobiony do podobnego przedstawienia, iż porzuciłem tę myśl i patrzyłem na panią Chewiszem z tak ponurym wyrazem, że, gdyśmy dowoli napatrzyli się sobie, powiedziała: