Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ziemiach kościoła. Przypomniałem sobie woskową figurę i szkielet, i zdawało mi się, że miały one podobnie ciemne oczy, jak te, które w tej chwili patrzyły na mnie. Chciałem krzyknąć, ale nie śmiałem.
— Kto to? — spytała pani przy stole.
— Pip, proszę pani!
— Pip?
— Chłopiec od pana Pembelczuka! Przyszedł... zabawić.
— Podejdź bliżej... niech cię zobaczę. Bliżej!
Stałem obok niej, zwrócony cokolwiek na bok, co dało mi możność rozpoznania lepiej niektórych przedmiotów. I tak zauważyłem, że zarówno zegarek kieszonkowy, jak ścienny zatrzymał się o dwadzieścia minut przed dziewiątą.
— Popatrz na mnie — rzekła pani Chewiszem. — Nie boisz się kobiety, która nie widziała słońca od czasu twego urodzenia?
Z żalem muszę wyznać, że odważyłem się wymówić straszne kłamstwo i odpowiedziałem:
— Nie!
— Czy wiesz, czego się dotykam? — spytała, kładąc kolejno jedną, potem drugą rękę po lewej stronie piersi.
— Tak, pani! (Tem przypomniała mi strasznego młodzieńca.)