Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

też białe. Na szyi i rękach błyskały drogocenne ozdoby i takie same klejnoty leżały na stole. Wokoło po komnacie, rozrzucone były ubrania, nie tak drogie, jak na niej i jakieś skrzynie i kufry. Sama jeszcze widocznie nie dokończyła się ubierać; miała tylko jeden pantofel, drugi leżał na stole obok ręki; welon był w połowie przymocowany, zegarek, łańcuszek, koronki, chustka do nosa, rękawiczki, bukiet kwiatów, książka do nabożeństwa — wszystko to było porozrzucane bezładnie na stole wraz z leżącymi na nim klejnotami.
Wszystko to spostrzegłem nie odrazu, choć w pierwszej chwili zobaczyłem więcej, niż się można było spodziewać. Zauważyłem, że wszystko białe, dawno już straciło swój kolor, spłowiało i pożółkło. Zauważyłem, że ubrana kobieta spłowiała tak samo, jak jej ślubna odzież i kwiaty i nic błyszczącego w niej nie zostało, prócz błysku jej zapadłych oczu. Zauważyłem, że suknia jej uszyta niegdyś na pełne kształty młodej panienki teraz wisiała, jak worek na jej postaci, stanowiącej szkielet, obciągnięty skórą. Niegdyś, gdy mię zaprowadzono na jarmark, widziałem tam straszną figurę woskową, przedstawiającą jakąś osobę na paradnem śmiertelnem łożu. Innym razem zaprowadzono mię do jednego z dawnych kościołów na moczarach, w którym pokazywano szkielet w zbutwiałej bogatej szacie, znaleziony w pod-