Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bokobrody. — A wreszcie... Pip... mówię ci poważnie przyjacielu. Napatrzyłem się dosyć nieszczęśliwej pracownicy, mej matce, jak przez całe życie męczyła się, zapracowując się, niby niewolnica i nie mając ni chwili spokoju. Od tego czasu boję się sprzeciwiać kobiecie i gotów jestem raczej sam odmówić sobie wygód, aniżeli ją zmuszać do troski. Chciałbym tylko znosić wszystko sam, byle żadnych „łaskotek“ dla ciebie nie było, przyjacielu! Eh, wiele możnaby powiedzieć, Pip! Spodziewam się, że przecierpisz... Wszystko na święcie mija.
Chociaż byłem mały, od tego wieczora poczułem jeszcze więcej szacunku dla Józefa. Stosunki moje z nim pozostały jak przedtem przyjacielskie, z tą jednak różnicą, że teraz patrząc na niego, albo myśląc o nim, zawsze czułem, że nie tylko go kocham, lecz i głęboko czczę.
— Jednakże — rzekł, powstając, by dołożyć paliwa do ognia — co to znaczy? Powinna już wybić ósma godzina a ona jeszcze nie nadjeżdża. Myślę, czy klacz wuja Pembelczuka nie pośliznęła się na lodzie i nie wywrócili się.
W dni targowe pani Józefowa jeździła zwykle z wujem Pembelczukiem na rynek, gdzie pomagała mu w różnych zakupach, potrzebnych w domowem gospodarstwie, a wy-