— Ot tu Józi — rzekł — a tu o. To znaczy J — ó — z — i — o, razem Józio.
Nigdy nie słyszałem, aby Józef cośkolwiek czytał, prócz tego jedynego słowa. Gdy raz w niedzielę, kiedyśmy z nim siedzieli razem i ja według zwyczaju przekręciłem swą książeczkę do modlenia odwrotnie, zauważyłem, że czytał modlitwy równie płynnie, jak wówczas, gdy trzymałem ją prawidłowo. Pragnąc skorzystać z tego zdarzenia i wyjaśnić, jak wiele umie Józef, przystąpiłem do rzeczy i rzekłem:
— A teraz przeczytaj to!
— Widzisz, Pip! Przeczytać to — odrzekł niepewnie, wodząc po tabliczce oczami — Raz, dwa, trzy. Tu jest trzy razy J i trzy razy ó, i trzy razy Józio... prawda, Pip?
Pochyliłem się ku niemu i prowadząc po tabliczce wskazującym palcem, przeczytałem mu wszystko.
— Dziwne! — zawołał, gdym skończył. — Jaki ty jesteś uczony!
— Jak złożysz Hardżeri? — spytałem protekcyjnym tonem.
— Wogóle tego nie składam — odpowiedział.
— No to wyobraź sobie, że składasz.
— Nie mogę sobie wyobrazić, — odrzekł. — Ogromnie lubię czytać.
— Lubisz?
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/102
Wygląd
Ta strona została skorygowana.