Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bardzo! Daj mi dobrą książkę lub dobrą gazetę i posadź mię przy kominku a nic mi więcej nie trzeba. Boże miłosierny! — ciągnął, trąc swe kolano. — Jak widzisz, tu jest Jó a tu zio i wiesz co wypadło: Józio. Zajmujące!
Z tych słów doszedłem do przekonania, że wykształcenie Józefa, jak i zastosowanie pary, znajduje się jeszcze w zaczątkach, nie mniej jednak ciągnąłem dalej:
— Chodziłeś do szkoły, gdyś był takim, jak ja?
— Nie!
— Dlaczegoś nie chodził wówczas do szkoły?
— Wiesz, co ci powiem, Pip — odpowiedział, poruszając pogrzebaczem w kominku, co zawsze czynił, gdy myślał o czemś bardzo poważnem. — Ojciec mój był strasznym pijakiem i gdy bywało upił się, bił matkę w najniemiłosierniejszy sposób. Miał tylko tę kuźnię, no i mnie w dodatku. I bił mię tak, jak nigdy nie bił młotem w kuźni. Czy słyszysz mię i rozumiesz, Pip?
— Tak.
— Czasem zdarzyło się, że uciekliśmy z matką od ojca. Matka dostała jakiś zarobek i mówiła: „Chwała Bogu, teraz możesz chodzić do szkoły, moje dziecko!“ — oddawała mię do szkoły. Ale widzisz, mój ojciec miał tę