Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/083

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sierżant dworsko pożegnał się z damami i po przyjacielsku rozstał się z Pembelczukiem; wątpię, czyby był tak czułym na zasługi tego dżentelmena w bardziej suchych okolicznościach, niż obecne. Żołnierze wzięli broń i uszykowali się. Panu Uopselowi, Józefowi i mnie zwrócono uwagę, żebyśmy się trzymali poza wszystkimi i nie mówili ani słowa, gdy dojdziemy do bagien. Gdyśmy już wyszli z domu i skierowali do miejsca przeznaczenia, szepnąłem Józefowi do ucha:
— Spodziewam się, że ich nie znajdziemy.
— Dałbym całego szylinga, gdyby im się udało ukryć!
Ze wsi nikt nie przyłączył się do nas, dlatego że było zimno i pochmurno, droga błotnista i ślizka, zciemniało się, a w mieszkaniach było tak ciepło i jasno, że nikt nie miał ochoty opuszczać domu. Kilku ludzi ukazało się w oświeconych oknach, popatrzyło z ciekawością na nas, nikt jednak z nich nie podążył. Przeszliśmy obok słupa z ręką wskazującą i skierowaliśmy się prosto na cmentarz. Tu zatrzymaliśmy się na dany przez sierżanta znak i dwaj tub trzej żołnierze okrążyli ścieżkami groby, przeszukali kaplicę, ale nikogo nie znaleźli. Potem przeszliśmy bocznemi drzwiami cmentarza i udaliśmy się wprost na moczary. Otoczyła nas zwiana wschodnim wiatrem mgła. Józef wziął mnie na plecy.