Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzej od tresowanego psa. Niech licho weźmie okowę z mej nogi. Dajno tu pilnik, mój mały!
Wskazałem mu kierunek, w którym pobiegł ów człowiek, a on przez chwilę patrzył uważnie w tę stronę. Poczem osunął się na nędzną trawę i z wściekłością zaczął piłować swą okowę, zapominając widocznie o mej obecności a całą uwagę kierując wyłącznie na swą nogę; była na niej krwawiąca się rana, a tak nieostrożnie się z nogą obchodził, że można było sądzić, iż jest równie nieczułą, jak pilnik. Widząc, z jaką bezwzględnością obchodzi się ze swą własną nogą, znowu się przestraszyłem i poczułem, że jestem trochę za daleko od domu. Powiedziałem mu, że już czas na mnie i muszę odejść, nie spojrzał nawet, sądziłem więc, że lepiej będzie jak najprędzej oddalić się od niego. Po kilku minutach odwróciłem się i ujrzałem, że siedzi, pochyliwszy głowę nad kolanem i z wściekłością piłuje, osypując przekleństwami kajdany i nogę. Ostatni odgłos, jaki usłyszałem, gdy mgła zakryła go przed memi oczami, gdym się zatrzymał, był zgrzyt pilnika.






Rozdział IV.

Byłem pewny, że zastanę w kuchni policyanta, który się zjawi, by mnie aresztować. Ale nie zobaczyłem go, a nawet nie wykryła się