Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a przecież do nas dalej, a i drzwi były zamknięte.
— Widzisz — rzekł — gdy człek musi włóczyć się po tem bagnie z pustą głową i pustym żołądkiem, gdy ginie z zimna i głodu, całą noc nic więcej nie słyszy prócz wystrzałów i krzyków, które go prześladują. Widzi żołnierzy w czerwonych mundurach z pochodniami w rękach... widzi, jak coraz ciaśniej i ciaśniej otaczają go kołem. Słyszy, jak wywołują jego numer i wołają po imieniu, jak szczękają ich muszkiety i rozlega się komenda: — „Pal!“ — Wycelowali i... nic! Nie jedną ich partyę, niech ich djabli wezmą, widziałem dziś w nocy, ale setki... Raz, dwa! Raz, dwa! A co wystrzałów!... Widziałem, jak drżała mgła i nie przestała drżeć nawet z przebłyskiem dnia... Ale co do tego człowieka — dotychczas mówił, jakby zupełnie zapomniał o mej obecności, — nie zauważyłeś u niego czegoś charakterystycznego?
— Całą twarz miał w siniakach — rzekłem, starając się przypomnieć go sobie.
— Czy nie tutaj? — zawołał, uderzając się z całej siły w lewy policzek, dłonią.
— Tak, tutaj!
— Gdzież on? — pytał, chowając resztki jedzenia pod szarą kurtkę. — Wskaż mi, w którą stronę poszedł. Wyśledzę go nie go-