Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 79 —

— To dobrze — rzekł Trotty. — I wcalebym się nie dziwił, gdyby malutka dała też buzi ojcu Małgosi. Bo widzisz, ja jestem ojcem Małgosi.
Trotty był niezmiernie uradowany, gdy dziewczynka podeszła doń bojaźliwie, ucałowała go, poczem znów wróciła do Małgosi.
— Mądra jest jak Salomon — oświadczył Trotty. — Tedy idziemy i pójdziemy... nie... nie... nie pójdziemy. Coś mi się poplątało. Co ja to chciałem rzec, Małgosiu, moje serce?
Małgosia rzuciła okiem na gościa, który z odwróconą głową siedząc na jej krześle, gładził główkę dziecka, nawpół ukrytą na jego kolanach.
— Doprawdy — rzekł Toby — nie wiem, doprawdy, co się dziś dzieje z mojemi myślami; jestem całkiem roztargniony. Will Fern, chodźcie teraz ze mną. Jesteście śmiertelnie znużeni i potrzeba wam spoczynku. Chodźcie ze mną!
Mężczyzna wciąż jeszcze gładził włoski dziecka, wciąż jeszcze siedział na krześle Małgosi z odwróconą twarzą. Nie mówił nic, ale jego szorstkie, grube palce, zagłębiające się raz po raz w kę-