Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 78 —

wonną parę, której kłęby gęstym obłoczkiem obsnuwały mu twarz i głowę. Mimo to nie jadł i nie pił, a tylko na początku dla formy połknął jeden kęs, który mu widocznie bardzo smakował, mimo zapewnienia, że niema coś dziś apetytu. Bo Tobowi chodziło o nakarmienie i napojenie Willa Ferna i Lilly, a tego samego pragnęła Małgosia. I na żadnej uczcie dworskiej, ani przy żadnym bankiecie, gospodarze nie doznawali takiej przyjemności, racząc swych gości, chociażby nimi byli monarchowie lub papież. Małgosia uśmiechała się do Toba, Toby uśmiechał się do Małgosi, Małgosia kiwała głową, a chciała by Toby brał to za oklaski na jego cześć; Trotty niemą wymową opowiadał jej długie historje, jak kiedy i gdzie znalazł swych gości; i byli oboje szczęśliwi. Bardzo szczęśliwi!
— A jednak — myślał Trotty zasępiony, przyglądając się Małgosi — związek ten został, jak widzę, zerwany.
— A teraz wam coś powiem — odezwał się Trotty po herbacie. — Mała będzie zapewne spać z Małgosią.
— Z kochaną Małgosią, — rzekło dziecko pieszczotliwie — z Małgosią.