Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 51 —

tak tanio, jak garderoby zatonionego żeglarza. Jego próbki były już niemodne, więc oddawano je za bezcen, zanim jeszcze właściciel ich wyzionął ducha. Skarby jego były bezwartościowe obok bogactw niezrodzonego jeszcze następcy.
Trotty w myślach swych nie brał udziału ani w starym, ani w nadchodzącym roku.
— Wytępić, wytępić, fakty i cyfry, fakty i cyfry, stare dobre czasy, stare dobre czasy, wytępić, wytępić! W takt tej melodji dreptały nogi Toba i nie chciały się dostosować do żadnej innej.
Ale i ta, jakkolwiek ponura, doprowadziła go w sam czas do celu drogi, którym był dom członka parlamentu, Sir Josepha Bowley’a.
Drzwi otworzył portjer, Ale jaki portjer! Zgoła nie w rodzaju Toba. Coś zupełnie odmiennego. Aczkolwiek także służący, to jednak w niczem niepodobny do Toba.
Portjer ten odsapnął potężnie, zanim zdołał przemówić. Zadyszał się mocno, zerwawszy się ze swego fotelu nazbyt szybko, zanim miał czas nad czynem tym się zastanowić i się do niego przygotować. Odzyskawszy głos — co znów