Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 52 —

sporą trwało chwilę, gdyż odbiegł on daleko i spoczywał pod potężną warstwą ciała — rzekł schrypłym szeptem: — Od kogo to?
Toby wyjaśnił.
— W takim razie musicie go zanieść sami — oświadczył portjer, wskazując palcem drzwi pokoju, u końca długiego korytarza. — Dziś wszyscy tam wchodzą. Nie przychodzicie ani chwilę zawcześnie, gdyż powóz czeka już przed domem, a tylko na parę godzin przyjechali do miasta.
Toby wytarł starannie podeszwy, które i bez tego były całkiem czyste i ruszył we wskazanym kierunku, dziwiąc się po drodze, że w tym olbrzymim domu, otulonym w dywany, taka panuje cisza, jak gdyby cała rodzina mieszkała na wsi. Gdy zastukał do drzwi, odpowiedziano: „proszę! i niebawem ujrzał się w obszernej bibljotece, gdzie przy stole, zawalonym stosami papierów, siedziała okazała dama w kapeluszu; niezbyt okazały pan w czarnym ubiorze pisał, co mu dyktowała, gdy inny, starszy i znacznie okazalszy pan, którego laska i kapelusz leżały na stole, z jedną ręką wsuniętą pod surdut, przechadzał się