Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 27 —

nym — Ryszard mówi, że znów upłynął rok i naco się zda czekać z roku na rok, gdy przecież nieprawdopodobnem jest, by się nasze położenie zmienić miało na lepsze? On mówi, tatku, że teraz jesteśmy biedni, a później też będziemy biedni; ale teraz jesteśmy młodzi, a lata nas uczynią starymi, zanim się opatrzymy. On mówi, że gdyby tacy biedacy jak my, chcieli czekać, aż nam się droga uprości, to wpierw dostalibyśmy się na te wąską drogę, która wszystkich wiedzie... do grobu.
Człowiek bystrzejszy niż Trotty Beck, musiałby skupić całą bystrość umysłu, by móc temu zaprzeczyć. Trotty milczał.
— I pomyśl, tatku, jak smutno byłoby się zestarzeć i umrzeć z myślą, że mogliśmy się przecież wzajem pocieszać i wzajem sobie pomagać. Jak ciężko byłoby nam kochać się przez całe życie, gdy każde pracowałoby i dręczyło się z osobna i patrzyło, jak drugie męczy się i starzeje i siwieje. Nawet w najlepszym wypadku, gdybym go potrafiła zapomnieć (czego nigdy nie potrafię) jakże ciężko, ojcze kochany, mieć serce tak gorące jak moje i czuć, jak ono stopniowo usycha, i nie mieć ani jednego wspomnienia szczęśliwej