Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 159 —

Biły istotnie.
Błogosław im Boże! O, jakież to wielkie, potężne dzwony, dźwięczne, głębokie, szlachetne, ulane z kruszcu niezwykłego, ulane przez mistrza niezwykłego. Czyż w przeciwnym razie, potrafiłyby dzwonić tak rozgłośnie jak dzisiaj?
— Małgosiu — ozwał się Trotty — czy nie sprzeczaliście się dzisiaj trochę z Ryszardem?
— Owszem, tatku, bo taki z niego kogut zaczepny — odparła Małgosia. — Czy nie mówię prawdy, Ryszardzie? Taki gwałtownik i uparciuch! Koniecznie uwziął się, by takiemu wielkiemu panu jak sędzia Alderman, wypowiedzieć swe zdanie i nic się nie krępował, jak gdyby chodziło o...
— O pocałowanie Małgosi — dokończył Ryszard i odrazu też to wykonał.
— Doprawdy, że wcale się nie krępował. Ale ja nie pozwoliłam. Bo i naco by się to przydało?
— Ryszardzie — rzekł Trotty — chłop z ciebie na schwał, i takim już zostaniesz do końca życia. Ale dziś wieczór płakałaś Małgosiu, gdy wróciłem do domu. Powiedz, dlaczego płakałaś?
— Myślałam, ojcze, o wszystkich tych