Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 153 —

mnienie serdeczne! Gdybyż z przeszłości przemówił do niej jeden bodaj obraz miły!
— Ja byłem jej ojcem! ja byłem jej ojcem! — rzekł starzec, wyciągając ręce ku mrocznym cieniom, unoszącym się nad jego głową. — Zlitujcie się nad nią i nademną! Dokąd ona idzie? Niech zawróci; ja byłem jej ojcem!
Ale one wskazywały tylko na nią, biegnącą coraz szybciej i mówiły: — W rozpacz! Naucz się od istoty, sercu twemu najbliższej!“
Setki głosów odpowiedziały echem. Powietrze było tylko tchnieniem, na którem unosiły się te słowa. Trotty zdawał się je wchłaniać za każdym oddechem. Nie mógł im umknąć, bo zewsząd go otaczały. A ona wciąż jeszcze mknęła naprzód, z tymsamym płomieniem w oczach, z temi samemi słowy na ustach: — Umrzeć jak Lilly, jak Lilly!
Nagle przystanęła.
— Każcie jej zawrócić! krzyknął starzec, rozpacznie wyrywając sobie siwe włosy. — Moje dziecko, Małgosia! Każ jej zawrócić, Ojcze niebieski, każ jej zawrócić!
Swym wytartym płaszczem otulała dziecko. Rozgorączkowanemi rękoma