Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 152 —

na nowy rok, dlatego tylko, aby się przypodobać wam, czy komukolwiek — rzekł Tugby, w małym zakresie „przyjaciel i ojciec“ ubogich. — Dziwię się, że się nie wstydzicie rozpoczynać nowego roku takiemi intrygami. Jeśli nie macie w życiu nic lepszego do roboty, jak ustawicznie waśnić męża i żonę, to lepiej się wynoście. Precz stąd, precz!
— Za nią! W rozpacz!
Znów Trotty słyszał głosy napowietrzne, a podniósłszy oczy, zobaczył unoszące się nad nim postacie, wskazujące mu ciemną uliczkę, w którą ona weszła.
— Ona je kochała — wykrzyknął trwożnie i błagalnie zarazem — o dzwony, ona je jeszcze kocha!
— Za nią!
Nad drogą, która przeszła, unosiły się cienie, niby chmury ciężkie.
Szedł za nią, tuż za nią. Spojrzał jej w twarz. Wciąż jeszcze widział na niej tensam wyraz dziki i straszny, obok miłości macierzyńskiej. Promieniował on z jej oczu, gdy z ust raz po raz wybiegały słowa: — Umrzeć jak Lilly, jak Lilly!
Och, gdybyż ją coś zdołało zbudzić! Widok, czy dźwięk, lub zapach, mogący w jej pamięci wskszesić jakieś wspo-