Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 147 —

noc tak wyraźnie żyje w mem wspomnieniu, jak gdyby to było wczoraj. Nie.myśleliśmy wówczas, — dodał, rozglądając się dokoła — że tak się znów zobaczymy. Czy to twoje dziecko, Małgorzato? Pozwól mi je wziąć na rękę. Pozwól mi potrzymać dziecko.
Umieścił swój kapelusz na podłodze i wziął dziecko na ręce, przyczem drżał od stóp do głowy.
— Dziewczynka?
— Tak.
Ręką przesłonił drobną twarzyczkę.
— Patrz, Małgorzato, jak jestem słaby, że nie mam odwagi spojrzeć na dziecko. Pozostaw mi je na chwilę. Nie zrobię mu nic złego. Tak już dawno temu… ale jak się one zowie?
— Małgorzata — odrzekła szybko.
— To mnie cieszy — rzekl — to mnie cieszy.
Wydawał się swobodniejszym, a potrzymawszy dziecko przez chwilę, odjął rękę i spojrzał mu w twarz. Ale zaraz ją znów zasłonił.
— To Lilly!
— Lilly!
Takie same dziecko trzymałem na