Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 146 —

wszelka pomoc, jakiej jej udzieliła, spowodowywała sprzeczkę między tą dobrą kobietą a jej mężem, a dla Małgosi było nową męką, że wprowadza kłótnie i niesnaski do domu, któremu miała tyle do zawdzięczenia.
Kochała jeszcze swe dziecko, kochała je coraz bardziej, ale miłość jej przybrała inną formę.
Pewnej nocy chodziła po izbie tam i napowrót, chcąc je uspokoić, nucąc cicho, by zasnęło. W tem rozwarły się drzwi i wszedł jakiś mężczyzna.
— Po raz ostatni! rzekł.
— William Fern!
— Po raz ostatni!
Nadsłuchiwał, jak człowiek ścigany, poczem rzekł szeptem:
— Małgorzato, czas mój się kończy. Nie mogłem jednak odejść, bez pożegnania z tobą, bez podziękowania.
— Coście zrobili? spytała i spojrzała nań przerażona.
Podniósł na nią wzrok, lecz nie odpowiedział.
Po chwili milczenia wykonał ręką ruch, jak gdyby chciał odsunąć jej pytanie, jak gdyby je chciał unicestwić i rzekł:
— Dawno już temu, Małgorzato, ale owa