Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 145 —

po nim noc i znowu dzień i noc. Widział, jak wyniesiono z domu zwłoki, a w izbie została tylko ona z dzieckiem. Słyszał, jak jęczało i kwiliło, widział, że bezustannie wystawiało na próbę jej cierpliwość, a gdy zasnęła z wyczerpania, znów ją przywoływało do świadomości, drobnemi rączkami przykuwając ją do ławy tortur. Ale ona wciąż była dla dziecka łagodną i cierpliwą. Cierpliwą! Była jego kochającą matką, a życie jego tak ściśle złączone było z jej życiem, jak wtedy, gdy jeszcze było w jej łonie.
W ciągu całego tego czasu cierpiała niedostatek, gorzką, straszną nędzę. Z dzieckiem na ręku chodziła tu i tam, szukając zajęcia, a gdy leżało na jej kolanach, zwracając ku niej mizerną twarzyczkę, pracowała za najmarniejszem wynagrodzeniem, szyła dniami i nocami za tyle fenigów, ile zegar słoneczny ma cyfr. Gdyby bodaj raz zniecierpliwiła się na dziecko, lub je zaniedbała, lub chwilowo się na nie rozgniewała, lub uderzyła je w rozdrażnieniu! Nigdy! A on się pocieszał: — Wciąż je jeszcze kocha!
Nikomu nie mówiła o swej biedzie, a dnie spędzała poza domem, by jedyna przyjaciółka nie zadawała jej pytań. Bo