Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 142 —

lęgnowaniem jego i dziecka, nie mogła pracować regularnie, wskutek czego straciła zarobek. Nie wiem doprawdy, jak oni odtąd żyli.
— Ale ja wiem — mruknął Mr. Tugby, zerkając oczyma to na szufladkę z pieniędzmi, to na żonę i kiwając głową z wyrazem niezrównanej przebiegłości — jak dwa koguty.
Mowę jego przerwał okrzyk bolesny z piętra. Dżentleman rzucił się ku drzwiom. — Mój przyjacielu — rzekł, odwracając głowę — nie potrzebujesz się już kłócić, czy go odwieźć do przytułku, czy zostawić. Zaoszczędził wam dalszej sprzeczki.
Szybko wbiegł na schody, za nim Mrs. Tugby, gdy Mr. Tugby powoli za nią podążał, sapiąc i mrucząc do-siebie; zawartość kasetki, w której było dużo miedziaków, spotęgowała jeszcze jego astmę.
Trotty odskoczył z dzieckiem, poczem na schody, jakby był powietrzem.
„Za nią, za nią!“ Znów słyszał upiorne głosy dzwonów, powtarzające te słowa. „Naucz się od istoty, sercu twemu najbliższej.“ Skończyło się. A oto ona, swego ojca duma i radość, ta wynędzniała, wychudła kobieta, płacząca koło