Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 137 —

pędzą z nieba! Coby też uczynili i sprawiedliwie!
Jej stara twarz, która była tak krągła i miała wdzięczne dołeczki, zanim się dokonała zmiana, znów promieniała jak dawniej; a gdy otarłszy oczy, kiwała głową do męża, równocześnie powiewając chusteczką z wyrazem niewzruszonej stanowczości, Trotty rzekł: — Niech ją Bóg błogosławi! Niech ją Bóg błogosławi!
Następnie z bijącem sercem czekał, co nastąpi, bo nic wszak nie wiedział, poza tem, że mówili o Małgosi.
Jeśli Tugby w pokoju był trochę podniecony, to teraz się wszystko zrównoważyło, gdyż popadł w zgnębienie nielada, patrząc na żonę i nie znajdując słowa odpowiedzi. Pokryjomu jednak — może przez roztargnienie, a może z przezorności — wszystkie pieniądze z kasy zagarniał do kieszeni.
Dżentleman, siedzący na beczce z piwem, zapewne asystent lekarski z przytułku dla ubogich, był widocznie zbyt oswojony do tego rodzaju różnicy zdań pomiędzy małżonkami, by się wtrącać do sprzeczki familijnej. Siedział na beczce, pogwizdując cicho, gdy pojedyncze kropelki piwa sączyły się z czopa na po-