Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 135 —

dzonym i z rękoma w kieszeniach, niedbale siadł okrakiem na beczce piwa.
— Źle z nim, Mrs. Tugby — rzekł przybyły. — Człowiek ten nie będzie żył.
— Ten na poddaszu? spytał Tugby, który również wszedł do sklepu, by wziąć udział w konferencji.
— Tak, ten na poddaszu — rzekł dżentleman, choroba postępuje szybko i niezadługo będzie koniec.
Przenosząc wzrok z Tugby’a na jego połowicę i naodwrót, badał nogami, jak wysoko jeszcze sięga piwo w beczce, a zbadawszy należycie, zaczął bębnić marsza na pustej jej części.
— Ten na poddaszu — zwrócił się gość do Tugby’a, który przez chwilę stał w niemem przerażeniu — dzieli los wszystkiego, co żyje.
— Nie sądzę, by go jeszcze można przewieźć — mówił dalej, potrząsając głową. — Ja nie wziąłbym na siebie takiej odpowiedzialności. Lepiej go tu pozostawić. Długo to już nie potrwa.
— To jest jedyny punkt, co do którego musiałem się sprzeczać z żoną — rzekł Tugby, gdy waga, na której położył swą rękę, z trzaskiem opadła na ladę, — I co z tego? Po tem wszystkiem gotów jeszcze tu