Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 129 —

dawnego posiłku, oprócz wygrzewającego się, mruczącego kota, pewnych palców, z upodobaniem gładzących bujną brodę i zażywnych, by nie powiedzieć tłuszczem zalanych twarzy obojga państwa.
Ta otyła para, widocznie małżonków, uczciwie się podzieliła ogniem kominka, patrząc w strzelające iskry, które padały do rusztu, kiwając się w półdrzemce, to znów się budząc, gdy rozżarzony węgiel, większy od innych z trzaskiem, zleciał w płomień, jak gdyby ogień zrywał się do odlotu.
Nie zanosiło się jednak na to, by rychło miał wygasnąć. Płonął bowiem nietylko w małym pokoju i na malowanych szybach drzwi, oraz na przesłaniających je portjerach, lecz także w przylegającym sklepiku. W małym sklepiku, przepełnionym zapasami, w sklepiku wprost żarłocznym, o żołądku tak olbrzymim i napchanym, jak żołądek rekina: serem, masłem, podpałkami, mydłem, wędzonką, zapałkami, słoniną, piwem, konfiturami, karmelkami, ziarnem dla ptaków, surową szynką, miotłami, krzesiwami, solą, octem, pastą do obuwia, śledziami, przyborami do pisania, sosem grzybowym, szpagatem, chlebem, piłkami,