Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 122 —

Co mam zrobić? Spójrz tylko.
Trzymał w ręku małą sakiewkę, dzwoniąc pieniądzmi.
— Zachowaj to — rzekła Małgosia — zachowaj! Jeśli znów przyjdzie, to powiedz jej Ryszardzie, że kocham ją całą duszą, że nigdy nie kładę się do snu, bym jej wpierw nie pobłogosławiła i nie pomodliła się za nią, że przy mej samotnej pracy ciągle o niej myślę, że dniem i nocą jestem przy niej że w chwili śmierci jeszcze o niej będę myśleć, ale że na to ja patrzeć nie mogę.
Powoli cofnął rękę i ściskając sakiewkę, rzekł z senną powagą:
— Przecież jej powiedziałem. Powiedziałem jej tak jasno, jak tylko w słowach powiedzieć można. Ten podarek odnosiłem przecież tyle razy i kładłem na jej progu. Ale gdy znów przyszła i stała przedemną, tak oko w oko, co miałem począć?
— Widziałeś ją? — wykrzyknęła Małgosia. — Widziałeś ją? O, Lilly, moja droga, moja słodka Lilly!
— Widziałem ją — mówił dalej, nie odpowiadając, lecz wciąż jeszcze zajęty swemi myślami. — Stała, drżąc cała i mówiła: — Jak ona wygląda, Ryszardzie? Czy wciąż jeszcze o mnie mówi? Czy