Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 121 —

i głodu. Ale mówiłem ci już o tem, kiedy tu byłem ostatnim razem?
— Tak — odrzekła — a ja cię prosiłam, byś mi nic więcej nie opowiadał. A ty dałeś mi uroczyste przyrzeczenie, że nigdy już tego nie zrobisz.
— Uroczyste przyrzeczenie — powtórzył z idjotycznym uśmiechem, bezmyślnie patrząc przed siebie. — Uroczyste przyrzeczenie. Tak!
Po chwilowej pauzie, jakby nawiązując do poprzedniego tonu, spytał z nieoczekiwaną żywością: — Co ja mam zrobić, Małgosiu? Co mam zrobić? Ona znów była u mnie.
— Znów — rzekła Małgosia składając ręce. Och, czy tak często o mnie myśli? Znów była?
— Jakie dwadzieścia razy — rzekł Ryszard. — Małgorzato, ona mnie wprost prześladuje. Biegnie za mną na ulicy i wsuwa mi to do ręki. Słyszę jej kroki cicho sunące po popiele, gdy jestem w kuźni. Ha! ha! nie często się to zdarza! A zanim odwrócę głowę, słyszę jej głos: — Ryszardzie, nie odwracaj się! Na miłość Boga, zanieś jej to! — Przynosi mi do mieszkania. Przysyła w listach. Puka do okna i kładzie na parapecie.