Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 116 —

Czyż nie mówiłem? Zwykła gadanina ! Niech was Bóg strzeże! Sprostamy temu wszystkiemu — ja i natura ludzka.
— Otóż, panowie — mówił Will Fern, wyciągając ręce przed siebie, a chuda jego twarz zaczerwieniła się na chwilę — pomyślcie tylko, jak wyglądają wasze ustawy, mające nas ścigać i prześladować, gdy do tego dojdzie. Próbuję żyć gdzieindziej. Wtedy staję się odrazu włóczęgą i awanturnikiem. Dalej z nim do więzienia! Idę do waszych lasów strącać orzechy i odłamuję — kto tego nie robi? — jedną, czy dwie gałązki. Do więzienia z nim! Wasz leśny widzi mnie w jasny dzień w pobliżu ogrodu ze strzelbą na plecach. Do więzienia z nim! Wydostawszy się z więzienia, chcę się z nim naturalnie policzyć i rzucam parę słów obelżywych. Do więzienia z nim! Utnę sobie kij z drzewa. Do więzienia z nim! Zjem zgniłe jabłko lub buraka. Do więzienia z nim! Więzienie odległe stąd o dwadzieścia mil, więc wyszedłszy na wolność, proszę po drodze o jakąś drobnostkę. Do więzienia z nim! Jednem słowem, policjant, leśny, strażnik, spotykają mnie na każdym kroku i za każdym razem przychwytują mnie na jakimś wy-