Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 114 —

Otóż, jaśnie państwo, ja w tej miejscowości żyłem przez wiele lat. Możecie jeszcze dotąd oglądać moją chałupę. Setki razy bogate panie rysowały ją i malowały. Słyszałem, że na obrazie wygląda bardzo ładnie. Tylko że na obrazie niema deszczu ani śniegu, ani wichru. To też lepiej się ona nadaje do malowania, niż do mieszkania. Ja w niej jednak mieszkałem. Jak ciężkie i gorzkie w niej wiodłem życie, nie chcę nawet mówić. Każdego dnia i w każdej porze roku można się o tem przekonać.
Mówił taksamo, jak owego wieczora, gdy Trotty spotkał go na ulicy, tylko głos jego stał się głębszy i ostrzejszy, a od czasu do czasu drżał lekko. Nigdy jednak nie przybierał tonu namiętnego i rzadko też podnosił głos, opowiadając o sprawach tak prostych. — Ciężej to, niż jaśnie państwo przypuszczają — mówił — wyróść w takiem miejscu na człowieka uczciwego. Że ja wyrosłem na człowieka, nie na zwierzę, jakiem byłem dawniej, przemawia jednak na moją korzyść. Obecnie stan mój jest taki, że na nic mi się już nie zdadzą słowa ni czyny. Wszystko dla mnie skończone.
— Cieszy mnie, że człowiek ten przy-