Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 102 —

wabistych włosach widział tesame kędziorki, koło ust widział tensam wyraz dziecięcy, w oczach, badawczo teraz utkwionych w Małgosi, poznał tosamo spojrzenie, jakiem obrzuciła jej twarz, kiedy ją przyniósł do domu!
Ale co to?
Trwożnie wpatrując się w twarz, dostrzegł w niej coś nieznanego; coś uroczystego, nieokreślonego, niewytłómaczalnego, wyrażającego zaledwie myśl tego dziecka… jakiem jeszcze być mogło z wyglądu. A jednak było to tosamo dziecko, tosamo i nosiło jeszcze tęsamą sukienkę.
— Posłuchaj, rozmawiają.
— Małgosiu — wahająco poczęła Lilly — jak ty często odrywasz wzrok od pracy, by na mnie spojrzeć!
— Czy moje spojrzenia tak się zmieniły, że cię trwożą? spytała Małgosia.
— Och, moja kochana, chyba żartujesz. Czemu się nie uśmiechasz Małgosiu, patrząc na mnie?
— Przecież się uśmiecham. Czy nie? odpowiedziała, uśmiechając się do Lilly.
— Tak, teraz się uśmiechasz — rzekła Lilly — ale to się teraz zdarza tak rzadko. Gdy sądzisz, że jestem zajęta i nie pa-