Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 101 —

— Duchy dzwonów. Ich dźwięki w powietrzu — odpowiedziało dziecko. — One przybierają postać i zajęcia, zrodzone z myśli i nadziei śmiertelników, oraz z ich wspomnień.
— A ty — rzekł Trotty zmieszany — kim ty jesteś?
— Cicho, cicho — rzekło dziecko — spójrz tu.
W ubogiej niskiej izbie, zajęta szyciem, ukazała się oczom jego Małgosia, jego własna, kochana córka. Nie próbował złożyć pocałunku na jej policzku, nie usiłował przycisnąć jej do kochającego serca; wiedział, że te pieszczoty już nie dla niego. Powstrzymał tylko oddech urywany i otarł łzy, zaćmiewające mu oczy, by ją tylko mógł widzieć.
Ach, jakże zmieniona, jak zmieniona! Jasne spojrzenie, jakże zamglone! Róże policzków, jak zwiędłe! Piękna była jak zawsze. Ale nadzieja nadzieja! Ach, gdzież jest ta nadzieja, która doń mówiła jak żywy głos?
Podniosła oczy od pracy i spojrzała na towarzyszkę. Trotty poszedł za jej spojrzeniem i cofnął się przerażony. Na pierwszy rzut oka poznał ją w dorosłej już dziewczynie. W długich jed-