Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dek stały się mym udziałem. Byłam zabawką: zabawiono się mną i wyrzucono za okno jak zepsutą lalkę. Czyja dłoń — myśli pani — wyrzuciła mnie?
— Czemu pytasz mię o to?
— A czemu pani drżysz? Upadłam głęboko w bezdenną topiel rozpusty, wcielił się we mnie szatan moralnego zepsucia i prędko sama stałam się szatanem. Wplątano mnie w kradzież, we wszystkie jej szczegóły, prócz zysku; znaleźli mnie, sądzili i skazali do ciężkich robót. Nie miałam ani przyjaciół ani grosza przy duszy. Byłam młodą, ale wolałabym tysiąc razy zginąć, niż iść doń po słowo otuchy, choćby mnie ono od hańby i śmierci ocalić miało. Jednakże moja matka, chciwa i skąpa, udała się doń, nibyto w mojem imieniu, przedstawiła mu moją sprawę i uniżenie prosiła o jałmużnę, o jakichś głupich pięć funtów, a może mniej.
Jakże postąpił ten człowiek? Naigrawał się z mej nędzy, sromotą okrył swą ofiarę i nawet wspomnienie zdeptał. Cieszył się że mnie wysyłają na kraj świata i że już przestanę go niepokoić. Któż był ten człowiek, jak pani myśli?
— Czemu pytasz mię o to?
— A czemu pani drżysz? — położyła swą rękę na jej ramieniu i pożerała ją oczami. —