Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niewiele, tylko muszę powiedzieć zaraz, bo i tak mię coś odpędza od tego progu.
Kobiety weszły do izby.
— Proszę usiąść — rzekła Alicya — padając przed nią na klęczki. Czy pani pamięta mnie?
— Tak.
— Pamięta pani, jak opowiadałam, skąd przyszłam, kulejąc i w łachmanach w burzę i szarugę. Pamięta pani, jak w błoto rzuciłam pieniądze, jak klęłam ciebie i ród twój? Patrz pani, klęczę przed tobą. Myśli pani, że żartuję?
— Jeżeli chcesz mię pani przepraszać...
— O, wcale nie! Błagam cię o wiarę dla mych słów i nic nadto. Pomyśl, proszę, można mi wierzyć czy nie? Byłam młoda, ładna Matka nie kochała mnie, jak się własne dziecię kocha, ale uwielbiała mą piękność i pyszniła się mną. Była skąpa, uboga, chciwa i uczyniła ze mnie coś w rodzaju towaru. Nigdy żadna matka nie rządziła tak córką, nigdy żadna tak z nią nie postępowała — i to dowodzi mi, że potworne matki, gotujące moralny upadek swym córkom, w naszej się tylko trafiają sferze. Nędza, występek i klęska — to trzy nieodłączne siostrzyce. — Co stąd wynikło, niema o czem mówić. Nieszczęśliwych małżeństw u nas niema. Przekleństwo i upa-