Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Masz tedy! — zawołał Tokarz i zaraz gorliwie i starannie wytarł rękawem ślad kredy. No, teraz pani Braun — mam nadzieję — jesteś rada.
Stara puściła jego rękę i pogładziła po karku, tokarz zmęczony, oparł ręce o stół, na rękach ułożył głowę i zasnął. Przekonawszy się ze pśi, stara zwróciła się do pana Dombi i wezwała go po cichu do wyjścia. Jeszcze i teraz rozpostarła się nad Robem, gotowa przydusić głowę jego do stołu, gdyby wzniósł ją, zanim ucichnie szelest tajemniczych kroków. Lecz oko jej, śledzące śpiącego, jeszcze uważnie czuwało nad panem i gdy pan Dombi, dotknąwszy jej dłoni swą ręką pomimo ostrożność, spowodował brzęk złota, oczy starej zaiskrzyły się, jak u kruka i chciwie wpiła się w otrzymany dar.
Posępne spojrzenie córki doskonale dostrzegło oblicza bladości szybkość ruchów, jak gdyby wszelkie opóźnienie było dlań nieznośnym przymusem. Kiedy się nareszcie drzwi przymknęły, obejrzała się ku matce. Stara wskazała jej złoto i ścisnąwszy je w dłoni, wyszeptała:
— Co on teraz zrobi, Alicyo?
— Nic dobrego.
— Zabije?
— Oszalał teraz w zranionej pysze i gotów na wszystko.