Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O naturalnie, moja droga! Fi, fi! Jakże można! Lecz dla czego nie jesteśmy prostsze? Ze wszystkimi porywami dusz naszych, które czynią nas tak czarującemi — dla czego nie jesteśmy naturalniejsze?
— Prawda — rzekł pan Dombi — niewątpliwa prawda.
— A mogłybyśmy przy dobrej woli być naturalnemi.
— Wolno mi nie zgodzić się z panią — rzekł major. — Co innego, gdyby świat był zaludniony takimi szczerymi dobroduchami, jak uniżony sługa pani — wówczas prostota miałaby racyę bytu.
— Milcz pan, niegodziwy!
— Kleopatra każe — odrzekł major, całując rękę jej z galanteryą — i Józef Bagstok słucha.
— Nie masz pan ani czułości ani sympatyi, bezwstydna istoto! A cóż za życie bez sympatycznego pociągu serc, bez magnetycznych porywów dusz, przeniknionych czcią wzajemną. Jak mroźną byłaby ziemia bez życiodajnych promieni słońca i jak martwem życie bez miłosnych uniesień. O, gdyby świat stał się jednem wielkiem sercem! Jakżebym go kochała. Słyszysz pan, chytry potworze?
Major zapewnił, że wówczas cały świat stałby się własnością Kleopatry, a to byłoby zbyt przykrem dla innych. Kleopatra oświad-