Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czyła, że nie cierpi pochlebstwa i jeśli nie umilknie, to go wypędzi do domu.
W tej chwili Witers zaczął roznosić herbatę. Pan Dombi zbliżył się do młodej damy.
— Tu, jak się zdaje, towarzystwo nieliczne?
— Tak dalece, że niema się z kim zaznajomić. Ludzi z towarzystwa wcale niema.
— Pani tu bywała dawniej?
— Bardzo często. Zresztą myśmy, zdaje się, wszędzie bywały.
— Okolica bardzo piękna.
— Podobno.
— Kuzyn twój Feniks, Edyto, zachwyca się tutejszym krajobrazem — wtrąciła matka, niedbale opierając się o poduszki.
Córka z wdziękiem wzruszyła głową i ściągnęła brwi, jak gdyby na dowód, że lord Feniks jest jej zupełnie obojętny. Poczem znów zwróciła się do pana Dombi.
— Wszystkie te miejsca mocno mi się znudziły.
— Nie dziw, jeżeli te śliczne krajobrazy są dziełem pędzla pani. Wszak pani przy tem gra i śpiewa?
— Tak.
Na pytania te dawała Edyta niechętne odpowiedzi. Panowała ona doskonale nad sobą i nie okazywała wcale zmieszania. Nie unikała też rozmowy, wciąż twarz mając zwróconą ku panu Dombi.