Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak ładna żmijka; Witers zaś sypiał na dworze pod stryszkiem sąsiedniej mleczarni.
Pan Dombi i major zastali panią Skiuten w letnim stroju na sofie obłożoną poduszkami, zupełnie jak Kleopatra, nie szekspirowska wszakże, na tę bowiem czas burząco nie wpływa. Goście idąc po schodach, słyszeli dźwięki harfy, które umilkły, gdy weszli. Edyta była jeszcze piękniejsza i dumniejsza. Pani Grendżer wiedziała, że jest piękną, lecz w swej dumie gardziła, zdawało się, swą urodą. Może uważała za niegodną siebie daninę hołdu i uwielbienia, jaką piękność jej budziła, może skutkiem subtelnego wyrachowania chciała jeszcze wzmódz wpływ swój na tkliwe serca.
— Mam nadzieję — rzekł Dombi do czarodziejki — nie my przeszkodziliśmy pani grać na harfie?
— Panowie? Naturalnie — nie.
— Dla czegóż przestałaś, droga Edyto?
— Czy nie wolno mi mieć swych kaprysów?
Obojętność i wyniosły ton godziły się na swobodę, z jaką palce jej przebiegły po strunach, Wnet jednak usunęła się od towarzystwa.
— Wiesz pan, panie Dombi — ja się nieraz na Edytę gniewam za tę jej zimną ceremonialność w różnych drobiazgach.
— Ale, naprawdę nie gniewamy się, mamo.