Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podlewała kwiaty. — Śmieszna ze swymi dyabelskimi zamysłami, które jeśli na jej spadną głowę, niech siebie oskarża nie Bagstoka. Jemu nic do ciebie, moja piękna; ale skoro kompromitujesz ludzi szanownych i zuchwałością płacisz za ich dobro, daruj, rozprawimy się z tobą po swojsku.
— Majorze — odezwał się pan Dombi zawstydzony — spodziewam się, że pańskie domysły nie dotyczą....
— Niczegom się nie domyślał i nie domyślam. Ale major Bagstok, panie mój, żył w świecie i zna świat. Nie oszuka go jakaś tam małpa, a nie szkodzi panu jeszcze raz usłyszeć, że ta kobieta chytrzejsza niż szatan.
Pan Dombi mimowoli rzucił gniewne spojrzenie na okno przeciwległe.
— Dosyć. Józef Bagstok nigdy nie był plotkarzem; ale ty, moja piękna, każdemu język rozwiążesz. Czartowskie plemię! Musiałem mówić, panie Dombi — — i ani słowa więcej.
Wzburzony major znowu zaczął chrypieć, jak szkapa włogawa, a paroksyzm trwał dość długo. Uspokoiwszy się, ciągnął:
— Stary Józef nie ma wygórowanych zalet, ale jest on szczery, prostoduszny i ma duszę jak kryształ. Bierzesz go pan za towarzysza do Lemington. Zgoda. Możesz pan się rozporządzać podług woli. Stary do pańskich usług. O, ludzie, ludzie! Nie wiem, za co kochacie