Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bność mówić pani o tem i powtarzam swe żądanie.
— Wybrałeś pan właściwą okazyę do upomnień pierwszym razem i teraz przybierasz właściwą pozę do powtórzenia ich. Wznawiasz pan swe żądanie? Słucham pana.
— Uczyniłem panią swą małżonką — ciągnął Dombi obraźliwym tonem. — Nosisz moje nazwisko. Los pani złączony z mojem stanowiskiem i reputacyą. Nie uważam za potrzebne dodawać, za jak wielki zaszczyt ma opinia ogółu taki związek. Winienem atoli oświadczyć, żem przywykł dookoła siebie widzieć uległość i nie zniosę oporu w osobie, której ona w pierwszym rzędzie przystoi.
Edyta uważnie spojrzała na swego władcę. Wargi jej drżały, pierś wznosiła się, twarz bladła i pokrywała się rumieńcem. Widział to i rozumiał Dombi. Lecz nie widział i nie rozumiał, że jedno tylko słowo hamowało wybuch dumnej piękności, a słowem tem była: Florcia.
Nieroztropny! Wyobrażał sobie, że Edyta go się boi.
— Bardzoś pani nieoględna i czyny jej przekraczają kres rozwagi. Za wiele trwonisz pieniędzy skutkiem swych towarzyskich stosunków, zgoła mi niepotrzebnych. Powinnaś pani była dawno spostrzedz, że mi to niemiłe. Żądam w tem wszystkiem gruntownej zmiany.