Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nowiła walka dwu natur. On chciał wymusić uznanie praw swych władczych, ona gotowa była podjąć śmiertelną mękę i twarz jej nawet w momencie ostatniego tchnienia miała wyrażać nieposkromioną pogardę dla tyrana.
Nareszcie pan Dombi postanowił okazać, że niema tu innej woli prócz jego. Żuł gniew szalony w swym pokoju, gdy żona jeździła po mieście, nie zwracając wcale uwagi na jego niezadowolenie, jak gdyby był jej woźnicą. Musiał zatargnąć u niej i obudzić świadomość praw i obowiązków.
Raz w nocy, gdy się dowiedział, że późno wróciła do domu, udał się do jej komnat.
Edyta spoczywała w przepysznym stroju i nie oczekiwała żadnych odwiedzin. Twarz jej wyrażała głębokie zadumanie; lecz oblicze piękne wnet się zmieniło, zaledwie ujrzała w zwierciadle odbicie brwi nachmurzonych.
— Muszę pomówić z panią.
— Jutro.
— Lepiej zaraz. Łudzisz się pani co do swej roli. Zwykłem sam czas oznaczać i nie chcę wskazówek od innych. Jak się zdaje, nie rozumiesz pani, kim jestem i czem jestem wobec pani.
— Myślę, że pojmuję to doskonale.
— Widocznie zatem nie rozumiemy się nawzajem. Zachowanie się pani nie podoba mi się. Musi się zmienić. Już miałem sposo-