Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi miłą. Przyjemnie mi będzie pogawędzić o nich z panią Ryczards, która mi, jak myślę, nie odmówi swej życzliwości, jeżeli ją będę nawiedzała. Mogę wam być nawet użyteczną; ot, mogę naprzykład uczyć dziatwę. Przyniosę książki — i zaraz przekonacie się, jak zaczną korzystać. Ale bez ceremonii, nie uważajcie mnie za gościa: niech pani sobie przy mnie ceruje, szyje, karmi dziatwę, a pan niech zapali sobie fajkę...
— Dziękuję — rzekł Tudl.
— Otwarcie wam mówię: będę szczęśliwa, jeśli wykształcę dziatki, a wy będziecie mnie uważali za dobrą znajomą.
Rzecz się ułożyła i panna Toks, pożegnawszy rodzinę, wyszła w towarzystwie Roba, który miał ją odprowadzić.
— Cieszę się z pańskiej znajomości. Odwiedź mnie. Czy już masz puszkę oszczędności?
— Mam — oddawna. Sporo już złożyłem pieniążków na czarną godzinę. Zbieram się odnieść je do banku.
— Dobra rzecz, dobra rzecz. Dołóż do tamtych i tę oto półkoronę.
— Bardzo jestem pani obowiązany. Dziękuję. Dobranoc.
Rozstali się. Chłopak zaraz zmienił darowany pieniądz i w lot przegrał wszystko. Zasady honoru i szlachetności nie były przedmiotem nauki w zakładzie Dobroczynnego To-