Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale gdzieżby? On nic podobnego nie miał na myśli.
— Na co więc mówi? Nikt o mnie tak źle nie myśli jak ojciec. Szyi nadstawię, niech mi kto głowę utnie.
Tudlęta zrobiły alarm na ten szalony wybryk.
Nareszcie nieco się uciszyło — i w tej chwili zjawiła się we drzwiach panna Toks.
— Jak się miewasz, Ryczards. Przyszłam w odwiedziny. Można?
Wesołe oblicze Ryczards rozpromieniło się gościnną radością. Panna Toks przywitała się, ucałowawszy wszystkie dzieci z kolei.
— Pan o mnie może i zapomniałeś — zwróciła się do Tudla.
— Nie. Aleśmy też i postarzeli od tej pory.
— Jak się panu powodzi?
— Dzięki Bogu. A pani? Reumatyzm jeszcze nie nęka?
— Dziękuję. Nie mam go dotychczas.
— To pani szczęśliwa. W naszym wieku wielu nań cierpi. Ot, matka moja...
I Tudl, spotkawszy wzrok żony, zalał resztę nową szklanką herbaty.
— Teraz powiem pani Ryczards, po co przyszłam. Pani zapewne wie, żem się cokolwiek poróżniła z moimi przyjaciółmi. Ale każda wieść o tem, jak żyje rodzina Dombich będzie