Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przez chwilę siedziały milcząc. Florcia nie śmiała odetchnąć. Niewyraźny cień prawdy zamajaczył przed jej wyobraźnią. Edyta wstała, pożegnała Florcię życzeniem dobrej nocy i znikła.
Florcia położyła się. W nocy dręczyły ją niespokojne sny. Szukała ojca w jakiejś pustoszy, wdrapywała się za nim na jakieś góry, schodziła w przepaści, aby go uchronić od okropnych męczarni. Widziała go potem martwym i przypadła do jego piersi zimnej z tem przeświadczeniem, że nigdy jej nie kochał. Nastąpiła zmiana w wizyi. Płynęła rzeka i dawał się słyszeć głos żałosny. Zdała wyciągał do niej ręce Pawełek, obok zjawiła się spokojna postać Waltera, Edyta była wszędzie — i w weselnych i w bolesnych chwilach. Nareszcie obie stanęły u brzegu grobu. Edyta ukazała jej głąb mogiły, Florcia spojrzała i zobaczyła tam — drugą Edytę.
Pełna grozy ocknęła się z krzykiem. Czyjś głos, pełen pieszczoty, mówił jej: „Uspokój się, Florciu, to tylko sen!“ Wyciągnęła rączki, odwzajemniając pieszczotę nowej matki. Tak minęła noc po powrocie szczęśliwej pary małżeńskiej. Tak minęło wiele dni — mniej więcej podobnych. Różniły się tem, że goście przyjeżdżali i udawano się z wizytami do znajomych. W pałacu pana Dombi zaczęło bywać mnóstwo ludzi z wyższego świata.