Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Florcia wszystko szczegółowo opowiedziała aż do przyjaźni Tutsa; na wzmiankę o nim nie mogła powstrzymać uśmiechu.
— Co mówisz, że zauważyłam, Florciu?
— Że tatuś mnie nie lubi. Nie umiałam zasłużyć na jego przywiązanie. O, naucz mnie, mateczko, jak zdobyć jego miłość. Naucz. Ty to potrafisz!
Edyta, blada śmiertelnie, ledwie mogła się opanować. Ucałowała zapłakaną dzieweczkę i rzekła głucho:
— Florciu, nie znasz mnie. Nie daj Boże, żebyś się czegokolwiek odemnie uczyła!
— Od ciebie, mateczko?
— Nie daj Boże, żebyś odemnie uczyła się kochać czy nienawidzieć. Prędzejbym się od ciebie nauczyć mogła, ale już zapóźno. Ciebie kocham. Nigdy nie myślałam, żebym się tak mogła do kogoś przywiązać w krótkim czasie, jak przywiązałam się do ciebie. Będę ci też wierną przyjaciółką, jak nikt na ziemi. Możesz mi ufać, możesz mi odkryć7 swe czyste serce.
— Wiem o tem, mateczko. Odczułam to od pierwszej szczęśliwej chwili naszego spotkania się.
— Masz słuszność. Wiedziałam, że nie masz miłości ojca. Ale niema na świecie człowieka mniej zdolnego dopomódz ci w tem. Nie pytaj mnie, dla czego, nie rozmawiaj ze mną nigdy o mym mężu.