Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Opowiedziałem wyłącznie w celu zdobycia jej ufności. Nie sądź pani...
— Wiem, że zamiar pański był dobry. Wierzę mu i jestem o to spokojna.
— Dziękuję. Chciałaś więc pani mówić, że ja, który znam dzieje Jana Karkera...
— Mogłeś uznać za wybryk dumy to, że szczycę się bratem. Był czas, że nie miałam prawa do podobnych uczuć. Wieloletnie poniżenie, pokorne poddanie się losowi, serdeczna skrucha, okropne zgryzoty sumienia... Ach, panie, jeżeli masz gdzie nad kim władzę, zaklinam cię, nie skazuj nikogo za żaden występek na karę, nie podlegającą odmianie. Ten, kto stworzył serce ludzkie, ma moc czynienia w niem cudownych przemian.
— Brat pani stał się zupełnie innym człowiekiem, wiem to.
— Był on już wtedy inny, kiedy się nad nim grom rozległ. Teraz zaś nie pozostało w nim ani śladu dawnego człowieka, wierz mi pan.
— Panno Henryko, niech mi pani pozwoli stać się jej sługą. Spójrz pani na mnie. Wyglądam jak człowiek uczciwy, czuję to. Czy mam racyę?
— Tak.
— Wierzę każdemu słówku pani. Nie przebaczę sobie, że mogłem był panią poznać dwanaście lat temu i nie poznałem. Nie pojmuję nawet, jak teraz tu się znalazłem. Ale skorom