Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wziąłbym się i wcześniej, gdyby tylko praca była.
— Czyż trudno tak ją znaleźć?
— Niełatwo, panienko.
Dziewczę tymczasem siedziało obojętnie, złożywszy ręce na kolanach i nie okazując zaciekawienia.
— To pańska córka?
Spojrzał radośnie na córkę, kiwnął głową i rzekł:
— Tak, panienko, to moja córka.
Florcia przywitała ją. Dziewczynka coś mruknęła głucho i niemile.
— Czy nie miewa żadnego zajęcia?
— Nie, ja pracuję za nią i za siebie.
— Was dwoje tylko?
— Tylko dwoje. Matka zmarła przed dziesięciu laty. Marto, odezwij się do tej ślicznej miss.
Dziewczynka niecierpliwie ruszyła ramionami i odwróciła się. Jakaż uboga, brudna, wstrętna, obdarta! I ojciec ją kochał? O, tak!
Florcia doskonale podpatrzyła spojrzenie, pełne dobroci i miłości.
— Obawiam się, czy się jej dziś nie pogorszyło — niespokojnie ozwał się, rzucając robotę. Cała postać jego wyrażała głębokie współczucie.
— Alboż ona chora?