Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja myślę — rzekł z westchnieniem — że moja biedna Marta pięciu dni w ciągu pięciu lat nie była zdrowa.
— Co mówicie w ciągu pięciu łat — wmieszał się sąsiad, zbliżywszy się do łodzi Czy tylko nie dłużej, wuju Janie?
— Jakże dłużej? A zresztą może i prawda. Całe życie kwęka.
Mimowoli zacznie kwękać, gdy ją tak pieścicie, jakby nie wiem kogo. A i co z tego? Ciężarem staje się sobie i innym.
— Tylko nie mnie — przeczył ojciec żywo — nie mnie, przyjacielu.
Prawdę mówił i Florcia to doskonale widziała.
— Któż ma się nią opiekować? Kto przytuli moją biedną córkę?
— Prawda, Janie, prawda! — ciągnął sąsiad. Ale wy świata za nią nie widzicie. Związała wam ręce i nogi, i nie wiem, czy pies jaki więcej od was pracuje. I co z tego? Czy choć rozumie wasze troski?
Ojciec zwrócił się do córki i gwizdnął. Marta skurczyła się i poruszyła ramionami. Ojciec rad był z tej odpowiedzi.
— Oto wszystko, panienko, za co on ją kocha.
— Chwała Bogu i za to. Dawniej dziecko moje nawet palcem nie ruszyło. Siedziała, jak martwa.