Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tały książki, gdzie była mowa o srogim ojcu. Florcia stawała się wesołą i spokojną, jakby na dowód, że jej tatuś chwała Bogu zupełnie nie taki, jak bohater powieści. Takie same czyniła usiłowania, gdy na domowej scenie dzieci grały obraz, w którym były zastosowania do jej ojca. Znękana ciągłą walką nieraz porywała się do odjazdu, żeby wrócić do życia cichego pod ponurym dachem ojcowskiego domu. Któż na widok tej królowej balów dziecinnych mógłby odgadnąć, jakie brzemię cięży na tem rozdartem sercu!
Często czyniła ranne wycieczki dla spostrzeżeń nad dziatwą ubogich ludzi. Czasem widziała ubogiego robotnika, który co rano szedł do pracy z córką w jej wieku. Był to, zdaje się, mężczyzna bez zajęcia. Na brzegu rzeki szukał drzew i desek w mule, kopał grzędy w ogrodzie, naprawiał starą łódź. Ale dziewczynka nigdy nic nie robiła. Siadywała obok ojca obojętna, bez życia, bez radości i smutku.
Florcia nieraz pragnęła pomówić z tym człowiekiem. Aż gdy pewnego ranka spotkała go przy łodzi przewróconej dnem do góry, namyślającego się ze smolną garścią konopi w ręku — życzyła mu dnia dobrego.
— Dziś bardzo wcześnie zabrałeś się pan do pracy.